Kiedy to wszystko minęło, liczba dzieci Protennoii wzrosła. Boskość zapewniła, jego oko utkwione w niebie, obserwujące każdy oddech i ruch, a w Raju zapanował pokój.

  Światło zawsze świeciło, drzewa były zawsze płodne, a z każdej słomy kapało masło. Żaden cień nie padał, jeśli nie było to pożądane, i nie wiał wiatr, chyba że potrzebny był orzeźwiający powiew.

  Tak mijał czas, pozornie jakby stał w miejscu i miał tak trwać wiecznie. Nie żałowano wczoraj, nie troszczono się o jutro; każda chwila, działanie i myśl były wspaniałe, obecne i teraz.

  I tak pamięć zanikła, a sny straciły swój cel. Dzieci Raju wkroczyły w życie bez rozpoznania i znaczenia, bez potrzeb i pragnień, ale wypełnione bezwarunkową miłością i obfitością.

  A Boskość to zobaczyła i była zachwycona.

  Ale to wywołało także zamieszanie w głębinach, wśród tych, dla których miarą czasu jest wieczna, celowa męka.

  Oczy błyszczały w zimnej, oleistej ciemności, odgłosy pełzających stóp i szepty zaczęły odbijać się echem w dawno zapomnianych korytarzach, a gęste, wilgotne i brudne powietrze podziemi nagle zadrżało z podniecenia.

  I tak, po tym jak dusili się w swym nieszczęściu przez jeden eon po drugim, Władcy Ciemności przypomnieli sobie o swoim celu i zaczęli budzić się ze snu.