Ostatnie słowa skryby Theloniusa - Część III
Wielki Wzrost (~1930 do ~1950)
To był Wielki Wzrost, czas, gdy demony bezczelnie przemierzały Stworzenie. Miasta płonęły. Pieśni zamilkły, miłość przepadła, bohaterowie powstawali i błyszczeli tylko na krótką chwilę, zanim zostali pożarci, i przez pewien czas wydawało się, że mrok zwyciężył.
Lecz wtedy, pośród ognistego chaosu, pojawił się przeznaczony piąty wybawiciel, Armozel, siódmy syn gotyjskiego cieśli. Geniusz alchemii i świętej geometrii, odkrył sposób na napełnianie metali boskim duchem, tworząc broń i zbroje jakich świat wcześniej nie widział. Choć czczono go jako kowala, jego prawdziwy geniusz tkwił w tym, co niewidzialne – jego dłonie prowadził ukryty porządek Boskości, prawa żywiołów, wzory Linii Ley i cichy puls samego Stworzenia.
W wieku trzydziestu czterech lat wszedł na służbę króla Anatolii i przez jedenaście lat kształtował nie tylko broń i fortyfikacje, ale też strategię, naukę i sztukę wojny. Choć Anatolia była niegdyś przyćmiona blaskiem Atlantydy i dumą Heliosa, przetrwała. Jej ludzie, zahartowani w cierpieniu, stali się jednym z ostatnich wielkich bastionów ludzkiej woli. Nauki Armozela szybko rozprzestrzeniły się po jej wielkich salach i górskich twierdzach.
Gdy rozpoczął się Wielki Wzrost, to Armozel go przewidział i przygotował początkowy opór. Z wszystkich królestw zebrali się wojownicy pod jego sztandarem, którego widok napełniał ich Boską inspiracją i odwagą – tak narodzili się Synowie Światła.
Gdy demoniczna burza rosła i rozprzestrzeniała się, Axis Mundi, starożytna i uświęcona, otworzyła swoje bramy, a miasto stało się schronieniem dla wszystkich. A gdy Wzrost ogarnął ziemię, tysiące uciekło do jego wież – nie tylko zwykli ludzie, ale też wojownicy, mędrcy, rzemieślnicy i wierni. Boskie Drzewo, dawno uschłe, stojące w centrum Sepulkry Miłości, stało się celem pielgrzymek. Pień owinięty był zaklęciami, gałęzie uginały się pod ciężarem modlitw, a korzenie podlewane łzami bólu i smutku. Mówi się jednak, że gdy Armozel wkroczył do miasta ze swoją lśniącą legionem, pod drzewem lały się łzy nadziei, napełniając je życiem i kwieciem.
Jedno po drugim upadały wielkie królestwa, aż w końcu Axis Mundi została otoczona. Mimo że jej mury drżały pod naporem piekielnych legionów, które skuwały starożytne kamienie, Armozel stał niewzruszony i wraz ze swoimi paladynami odparł każdy demoniczny atak, coraz bardziej zaciekły. Niektórzy twierdzili, że sama Lilith dowodziła ostatnimi szturmami na mury, ukoronowana kością i mgłą. Lecz prawda zaginęła, jak to często bywa w ogniu wojny.
Wtedy zstąpił Phaionios, Archanioł Płomienia i Czwarty Wybawiciel, napełniony Boskim Gniewem. Potężne bramy Axis Mundi zostały otwarte, a demoniczne hordy zamilkły na widok płonącego serafina. Przed nim szły ogień i furia, za nim kroczyli Synowie Światła w całej swej chwale, a w jego rękach spoczywała boska broń o niespotykanej sile zniszczenia, która jednym ciosem zmiażdżyła demoniczne hordy, wysyłając fale boskiego ognia z Axis Mundi na całe Stworzenie niczym fale na wodzie. Tysiące uchodźców, paladynów i rzemieślników zostało pochłoniętych przez płomienie, ich dusze nigdy nie zaznały spoczynku. Tylko Anatolia została oszczędzona.
Boski ogień nie tylko palił żywioły, ale i niszczył ducha, a gdy pochłaniał legiony Piekła gdziekolwiek się pojawiały, ranił też ziemię. Od Axis Mundi po serca Gotii, Galii i Iberii, ogromne obszary stały się pozbawione ducha – Ziemie Nawiedzone. Niewidzialne dla Boskości i przeważnie pomijane przez siły Zła, te tereny do dziś zamieszkują zagubione dusze i sporadycznie zwierzęta, które zbłądziły.
Przełom nastąpił. Boskie rzemiosło Armozela i niebiański gniew Phaioniosa stworzyły święty sojusz, zdeterminowany, by ścigać resztki Zła, gdziekolwiek się znajdowały. Początkowo jednak ich więź była nierówna – serafin Phaionios, promienny i czczony, Armozel – śmiertelny geniusz. Lecz podczas tych prób Armozel zyskał powszechne uznanie wiernych, a gdy nadszedł czas, Boskość wyniosła go do rangi Piątego Wybawiciela.
Ich krucjata stała się legendą. Razem wznieśli Starożytną Stelę, umożliwiając poległym wojownikom powrót do życia. Wznosili strażnice na krańcach znanych ziem, budowali fortyfikacje strzegące granic prowincji, gdy Zło było wykorzeniane, i zamykali ścieżki podziemi.
To była Pierwsza Krucjata, która ocaliła ludzkość przed zagładą.
Na koniec Phaionios spalił ostatnie demoniczne bramy, kierując boski ogień w szczeliny, podczas gdy Armozel wykonał pieczęcie, by zablokować ich powrót. A potem, tak majestatycznie jak się pojawił, Phaionios odleciał, jego skrzydła odbijały światło na niebie, gdy trąby Boskości zabrzmiały na pożegnanie.
Lecz Axis Mundi zapłaciła cenę. Jej bramy były zwęglone, powietrze duszące i zgniłe, a linie ley spalone. Ci, którzy przeżyli ostatni szturm, mówili, że to już nie miasto, lecz sanktuarium poświęcone ofierze złożonej, by oczyścić świat z Zła. Po Wzroście zostało opuszczone, nie z żalu, lecz z czci. Nikt nie odważył się odbudować go przez wieki.
Dla Armozela historia nie zakończyła się triumfem.
Dekady po Krucjacie, pycha zakorzeniła się w jego sercu. Kuszony przez Zwodziciela pod postacią anioła, zebrał Synów Światła po raz ostatni i poprowadził ich w głąb Góry Medula, szukając ukrytej chwały i zakazanych skarbów.
Nikt nie wrócił.
Armozel, niegdyś rzemieślnik zbawienia, zniknął w cieniu, a jego los stał się ponurym echem grzechów, przeciw którym kiedyś walczył.
— Thelonius, Skryba
Wiek Legend (~1950 do ~2350)
Świat nie podniósł się szybko, a zniszczenia, które nastąpiły po Pierwszej Krucjacie, ciągnęły się przez wieki. Wielka Fala pozostawiła Stworzenie spalone i pogrążone w żałobie. Starożytne miasta Atlantyda, Helios, Karpatia i Thule leżały w ruinie lub cieniu. Jednak z popiołów tego upadłego splendoru zaczęły powstawać nowe opowieści.
To był Wiek Legend.
Wiedza przekazana przez Phaioniosa i Armozela przetrwała, przekazywana przez rozproszonych, lecz zdeterminowanych ocalałych, spisywana przez skrybów w rozpadających się salach, wyryta w reliktach świecącego kamienia. Ich święta geometria, boska metalurgia, rytuały światła i ochrony stały się fundamentem, na którym zraniony świat miał się uleczyć i odbudować. Nie z marmuru, lecz z woli.
Powstawały zgromadzenia wiernych, rozproszone i często skłócone, lecz wszyscy zwracali oczy ku niebu w poszukiwaniu przewodnictwa. W braku centralnej władzy królewskiej, wyłaniali się wodzowie wojownicy, niektórzy okrutni, inni szlachetni, jeszcze inni zapomniani. Kraj był podzielony na liczne twierdze i zamki, rządzone mieczem i przymierzem, plądrowane przez potwory, które nie powróciły do Piekła, lecz czaiły się w głębokich lasach i jeszcze głębszych jaskiniach.
To był czas odbudowy, ale też czas nawiedzeń.
W całym Stworzeniu istniały miejsca, które Fala dotknęła zbyt głęboko, ziemie, gdzie zasłona między duchem a ciałem została rozerwana. W tych nawiedzonych regionach duchy nie mogły przejść do Zaświatów. Błąkały się, zagubione w smutku, gniewie lub zamęcie, związane z polami i ruinami niczym wspomnienia, które odmówiły śmierci. Te ziemie przetrwały do dziś.
Z tego złamanego wieku wyłoniły się wielkie imiona. Bohaterowie, których czyny przetrwały kości.
Artur, Roland, Moyra, Zygfryd, El Cid, Almanzor i Maven – nie byli tylko królami czy królowymi, lecz symbolami. Uosobieniami poświęcenia i suwerenności, siły i smutku. Trzymali noc na dystans, zabijali potwory zrodzone ze starożytnych grzechów i budowali królestwa na popękanej ziemi. Niektórzy zginęli w triumfie, inni zniknęli w tajemnicy. Ich dziedzictwo stało się światłem, które niesiemy w najciemniejszych godzinach.
A potem, z miejsca bez tronu i sztandaru, nadeszło inne światło – miękkie, stałe i trwałe.
Oroael, Szósty Odkupiciel, nie przyszedł w płomieniach ani cudzie. Chodził po ziemi jako nauczyciel, nie zdobywca. Mówił o równowadze jako pokoju, o porach roku jako darach, o pracy jako oddaniu, o dobroci jako sile. Nie dał nam murów, broni ani imperium, lecz narzędzia do godnego życia.
I ludzie poszli za nim.
Z jego mądrości powstały pierwsze klasztory, wykute w dawnych miejscach mocy. Jego wyznawcy wznosili kaplice i ogrody, uczyli leczenia, muzyki, Pisma i świętej pracy. Jego kalendarz porządkował dni, jego modlitwy witały wschód i zachód księżyca. Dał nam Regułę Życia, nie jako nakaz, lecz z jasnością. I choć nigdy nie rządził narodem, jego słowa rządziły sercami narodów, które miały nadejść.
Nawet teraz, w zapomnianych zakątkach świata, jego nauki brzmią jak dzwony w głębokim kamieniu.
Wiek Legend nie zakończył się ciszą. Zakończył się zasianiem ziaren i wzrostem sadzonek, które miały przynieść owoce dla przyszłych pokoleń.
I mówi się, że jeśli posłuchasz wiatru o świcie, gdy mgła jest gęsta, a świat jeszcze dochodzi do siebie po chłodzie nocy, możesz usłyszeć historie tamtych czasów, szeptane przez duchy, śpiewane przez mnichów i pamiętane przez dusze przeszłości.
— Thelonius Skryba
Autorzy i obrazy:
The Great Surge – Wielki Dzień Jego Gniewu, John Martin, 1851
The Age of Legends – Czuwanie Walkirii, Edward Robert Hughes, 1906
Ostatnie słowa skryby Theloniusa - Część II
Era Pradawnych – Meirothea (~350 do ~500)
Gdy wyłoniliśmy się z umierających echa Raju, byliśmy zaledwie wędrowcami, niemi i bez celu, potykając się w świecie pełnym przerażającego cudowności. Wody się cofnęły, a wraz z nimi nasza niewinność. Tam, gdzie niegdyś panowało tylko lato, świat się zmienił. Słońce już nie trwało wiecznie na niebie. Nastała noc, a w jej wypełnieniu – Zima. Nie jako kara, lecz jako odbicie naszej utraty.
A jednak odkryliśmy, że Zima niesie łaskę.
Wtedy to Boskość, w swojej miłosierdziu, zesłała Meirotheę, Drugiego Odkupiciela. Cherubina o płynącym głosie i świetlistej formie, zstąpiła i nauczyła nas, jak przetrwać zimno, ciszę, noc. Dała nam język, byśmy mogli nazwać to, czego się baliśmy. Dała nam pieśń, by pamiętać to, co kochaliśmy. I dała symbole, by zachować to, czego się nauczyliśmy. Z jej darów narodziła się pamięć.
Przed jej przybyciem nie posiadaliśmy mowy, opowieści ani zdolności kształtowania myśli w dziedzictwo. Dzięki jej darom przekroczyliśmy próg od przetrwania do kultury. A sam świat zdawał się odpowiadać. Lasy rozbrzmiewały pieśniami, rzeki szeptały wiersze, a mówi się, że w jej obecności pnącza rosły, zwijając się ku jej głosowi niczym kwiaty ku słońcu.
Ptaki także pojawiły się w jej czasach lub powróciły. Niektórzy twierdzą, że nie urodziły się tutaj, lecz przeszły z dawnych światów Nieba i Fey, przyciągnięte dźwiękiem głosu Meirothei. Krążyły nad nią i gniazdowały w jej polanach, będąc przypomnieniem boskiego chóru, który już nie mógł chodzić po ziemi. Ich pieśni, w jej cieniu, stały się święte.
Jej sanktuaria nie były z kamienia, lecz z ziemi i światła księżyca, wodospadów, zmierzchowych polan i jaskiń, gdzie przy ogniu tańczyły odbicia do pradawnych rytmów.
Lecz jak zawsze, światło przyciąga cień.
Moloch, zrodzony z Gniewu i ukształtowany boską furią, powstał z głębokich dzikich ostępów, by jej się sprzeciwić. Jego bestie szarpały to, co ona pielęgnowała. Rozpoczęła się wojna, niewidzialna dla większości, lecz odczuwalna w drżeniu wiatru i pomrukach w ciemności. Jednak Meirothea nie walczyła sama. Obok niej stali nasi przodkowie, pierwsi, którzy władając magią przez taniec i głos, wspierali ją. A obok nich kroczyły istoty jeszcze starsze, dziwne, świetliste, półzapomniane. Później nazwaliśmy je Fey.
Wilki również porzuciły dzicz i zostały do niej przyciągnięte. Pod jej spojrzeniem wyły nie z gniewu, lecz z czci. Stały się jej cichymi sojusznikami, nie sługami, lecz duchami zrozumienia i siły.
By prowadzić nas przez ciemność, Meirothea umieściła Księżyc na niebie. Legendy mówią, że oderwała srebrzystą płytę z gór Gallii, wznosząc ją ku niebu nie tylko jako latarnię, ale jako zwierciadło, by odbijać to, co trzeba zobaczyć. Pod jego światłem bestie Gniewu zostały obnażone. I odtąd ci, którzy zostali skrzywieni przez furię, nie mogą już ukrywać się pod jego blaskiem.
Zima wracała co roku, lecz pod przewodnictwem Meirothei nabierała sensu. Stała się porą refleksji, czasem pamięci i przygotowania, a nie żałoby. Śmierć przestała być pustką. Stała się przejściem, a pamięć jej światłem.
Lecz nie wszyscy pragnęli pamięci.
Lucyfer i Lewiatan, duchy Dumy i Zazdrości, poruszali się w ukryciu. Nie chcieli zniszczyć Meirothei, lecz ją zwieść. Co się stało, pozostaje przedmiotem debat nawet wśród mędrców. Niektórzy mówią, że Duma niemal skusiła ją do porzucenia swojej drogi. Inni, że Zazdrość uderzyła pierwsza, by zapobiec zdradzie. Pewne jest jedno: oboje zostali strąceni z powrotem w otchłań, a Meirothea, zraniona w duchu, powróciła do niebios.
Nie zostawiła za sobą świątyni, korony ani imperium.
Zostawiła Księżyc.
Zostawiła Opowieści i Pieśni.
I przez nie pamiętamy ją.
Przy każdym zimowym ogniu, w każdej świętej pieśni, jej obecność trwa. Księżyc wciąż czuwa. A pod jego blaskiem nie nawiedza nas ciemność, lecz przypomnienie o tej, która pierwsza nauczyła nas, jak przez nią przejść.
— Thelonius Skryba
Era Pradawnych – Demira (876 do ~1050)
W wiekach, które nastąpiły po odejściu Meirothei, ludzkość nie popadła ponownie w milczenie. Jej cenne dary przetrwały.
Dzięki mowie nadaliśmy imiona rzekom i niebu. Dzięki pieśni pamiętaliśmy. A dzięki symbolom zaczęliśmy mierzyć czas i oznaczać wydarzenia. Nasz lud nadal wędrował, lecz już nie jak bestie. Oswajaliśmy dzicz na małą skalę. Uczyliśmy się tropić, zbierać, polować z zamiarem, a nie z desperacją. Pojawili się pierwsi mędrcy, ci, którzy rozmawiali z wiatrem i ogniem. W jaskiniach i na kamieniach ryliśmy nasze myśli, malowaliśmy opowieści. Pierwsi druidzi oświecali polany, a pierwsi szamani słuchali gwiazd.
Lecz sama wiedza nie nakarmiła głodnych, a pamięć nie ogrzała dziecka.
Dlatego Boskość, w swojej niekończącej się miłosierdziu, zesłała nam Demirę, Trzecią Odkupicielkę.
Tam, gdzie Meirothea dała głos duszy, Demira dała siłę ciału i delikatność dłoni. Nie przyszła w blasku czy widowisku, lecz z ziarnami, narzędziami i troską. Kroczyła pośród pokornych i zmęczonych, ubrana na zielono, z laską w ręku i plecionymi warkoczami z kłosów pszenicy we włosach.
Demira przyniosła ludziom trzy wielkie dary: Rolnictwo, Troskę i Rzemiosło. Nauczyła nas orać ziemię, siać i zbierać plony, troszczyć się o zwierzęta nie dla panowania, lecz dla towarzystwa. Jednak jej największym darem była sama Troska – cnota przenikająca każdy akt opieki, leczenia i pielęgnacji, czy to dziecka, czy gleby, jagnięcia czy starca. Pod jej przewodnictwem nauczyliśmy się budować domy, hodować stada i tworzyć pierwsze prawdziwe wspólnoty.
Jej oddech przyniósł Wiosnę, a jej łzy – pierwsze jesienne deszcze. Bo przed nią był tylko Lato – niekończące się słońce bez odpoczynku i odnowy – oraz Zima, czas ciszy i snu. Demira dopełniła cykl, dając światu Wiosnę jako czas narodzin i Jesień jako czas żniw i refleksji. Pory roku stały się szprychami koła czasu, a życie zaczęło się obracać.
Lecz jak zawsze, grzech podąża za ziarnem.
Z żniwami przyszło obfitość, a z obfitości – rozpasanie. Z rzemiosłem – bogactwo, a z bogactwa – zazdrość i chciwość. Ze wspólnot – plotki i podejrzenia wobec sąsiadów, bo gdy jeden człowiek rozkwita, inny stara się udowodnić jego niegodność. Tak więc pokój, który pielęgnowała, zaczął pękać. Grzechy Obżarstwa, Chciwości i Gniewu znów się poruszyły. Ich Książęta – Zeb, Mammon i Moloch – powrócili z armiami korupcji, okryci głodem i ogniem.
Demira, przewidując burzę, ponownie zawiązała sojusz z Fey i stworzyła to, co dziś nazywamy Starymi Stelami – monolitami zakorzenionymi w Liniach Ley Stworzenia. Z sakralnymi inskrypcjami i boskim rezonansiem chroniły wiernych i stały jako latarnie przeciw nadciągającej ciemności.
Lecz fala grzechu nie ustępowała.
Boskość, w żalu i furii, postanowiła oczyścić świat potopem, lecz Demira, w smutku i z miłości, błagała o niewinnych. Boskość dała wybór: aby ocalić ludzkość, musiała poświęcić wszystko.
I poświęciła.
Demira nie stworzyła drewnianej arki, lecz duchowe sanktuarium utkane z samej siebie. Z pasterzami szukała godnych. Gdy wody wzrosły i świat tonął, trwała nieugięta. A gdy potop osiągnął szczyt, poświęciła siebie, przeklinając Zeba, Mamonę i Molocha wiecznym cierpieniem. Mieli głodować i nigdy nie zaznać sytości, pragnąć i nigdy nie zostać spełnieni, wściekać się i nigdy nie zaznać spokoju.
Od tego dnia nosili w sobie odłamek jej ducha niczym palące żelazo w duszy. Tam, gdzie kiedyś czerpali radość ze swoich grzechów, teraz znajdowali tylko cierpienie.
Jej ciało, nietknięte rozkładem, widziano unoszące się nad Axis Mundi i rozpuszczające się w krople łaski, spadające na to, co pozostało z Drzewa Protennoii. Jej istota wlała się w Linie Ley, tworząc wielką sieć życia, pamięci i mocy. Pax Dei, kruche lecz trwałe, wyrosło z jej korzeni.
Do dziś, gdy jesienne deszcze padają zimne i nagłe, starzy mówią, że to Demira płacze – nie za tymi, których ocaliła, lecz za tymi, których nie mogła.
— Thelonius Skryba
Era Elysium (~1050 do ~1930)
Potop minął, a wody się cofnęły. Ofiara Demiry wciąż rozbrzmiewała w Liniach Ley, a ocalańcy, otuleni jej duchem, wkroczyli ponownie w świat.
Lecz Boskie przewodnictwo nie nadeszło.
Przez niemal tysiąc lat staliśmy sami, bez aniołów, bez głosu z niebios. Boskość milczała. Fey zniknęły w swoich ukrytych gajach. I tak nastała Era Człowieka.
Z czasem ocaleńcy rozprzestrzenili się i rozmnożyli. Przekraczali rzeki i wspinali się na grzbiety, budowali z kamienia, orali ziemię i pamiętali. Z nich powstały cztery wielkie cywilizacje, każda dotknięta darami Odkupicieli, lecz ukształtowana przez śmiertelną wolę.
Na Zachodzie powstała Atlantyda, niczym wspomnienie snu. Zbudowana na starych pamięciach i jeszcze starszej magii, jej miasta lśniły wieżami splecionymi z wody, ulicami jak lustra i archiwami żywego kryształu. Tam mędrcy twierdzili, że czytają los z odbić i pogodę z dźwięków. Udoskonalili sztuczki i alchemię. Mówi się, że niegdyś wykuli replikę słońca pod morzem.
Na Północy wyżyny Thule wychowały twardych ludzi. Plemiona, które opowiadały o wyciu wilków i pamiętały wojenne pieśni Dzikich Pierwszych. Wiązały się przysięgami przodków, ryły kamienie krwią i kością, a czary splatały z pieśnią. Ich wodzowie rządzili nie koroną, lecz próbą, a ich szamani rozmawiali z duchami wciąż obecnymi z czasów Meirothei. W ich oporze była siła. W ich jedności – mądrość.
Na Wschodzie powstał Helios, królestwo światła i prawa. Siedem złotych miast, każde rządzone przez radę filozofów-królów, lśniło pod wysokimi piramidami z kamienia słonecznego. Ich wiedza dorównywała Atlantydzie, lecz ich duma była głębsza. Kapłani Heliosa uważali się za strażników boskiej pamięci. Uginali światło do swojej woli i twierdzili, że ich cienie są czyste.
Lecz to Karpatia lśniła najbardziej fałszywie.
Położona w sercu starych ziem, Karpatia była królestwem ogrodów i luster, marmuru i kadzidła. Jej władcy mówili o pokoju i pięknie, ale za zasłonami stał Książę Piekła, okryty chwałą, odziany w urok. Szeptał o jedności, czystości, wzniesieniu. Zbudował tron sięgający gwiazd, a ludzie podążali za nim chętnie.
Każda z Czterech niosła wielkość. I każda miała wadę.
Atlantyda, w pragnieniu zachowania wiedzy, zapomniała pokory.
Thule, w czci dla siły, siała ziarna niekończącej się zemsty.
Helios, w kulcie porządku, wyrzucił współczucie.
Karpatia, w dążeniu do doskonałości, dała dumie koronę.
Grzechy powróciły, nie jako potwory, lecz jako polityka. Jako architektura. Jako rytuał.
A im głębiej te cywilizacje zakorzeniały się, tym bardziej otwierały pęknięcia w bramach pod światem. Zapomniane ruiny poruszyły się. Stare kości obudziły. A Piekło, już niezadowolone z szeptów, zaczęło znów oddychać.
Świat przygotował się na katastrofę.
I nadeszła.
— Thelonius Skryba
Autorzy i obrazy:
- The Age of the Ancients – Meirothea – obraz autorstwa Alphonse Muchy, „Winter” (Zima), 1896
- The Age of the Ancients – Demira – obraz autorstwa Alphonse Muchy, „Spring” (Wiosna), 1896
- The Elysium Age – obraz autorstwa Thomasa Cole’a, fragment cyklu „The Course of Empire”, część „Destruction” (Zniszczenie), 1836
O Fay i znaczeniu ptaków
Kiedy ptaki jeszcze śpiewały
Popioły ciężkie, podstęp zazdrości
Anioły zagubione, demony skryte
Nigdy, przenigdy więcej
Potężne zastępy nieba
Nie będą się radować ziemską radością
Babel, ten, który rezonuje
Pierwsze słowa - VIII strofa
Drugi eon dobiegł końca przez Zazdrość, zwiędły instrument dzierżony przez lśniącego węża głębin. I gdy ten świat o niezrównanym pięknie i harmonii chylił się ku upadkowi pod miażdżącą wolą gnijących duchów dawno zapomnianych, upadła także chorągiew najcenniejszych aniołów, podążając za Lewiatanem ku kiełkującemu królestwu ciemności. I tak się stało, gdy słońce wzeszło, by oświetlić i zwiastować nadejście trzeciego eonu, odtąd i na wieki, Boskość zakazała duchom Nieba objawiać się w żywiołowych światach odległych. Żaden anioł nie stąpał już po stworzeniu, z wyjątkiem sporadycznych posłańców Boskości.
~~~
Fey narodzili się o świcie wieczności
Kochający, szlachetni, łagodni, bystrzy
Czułe opiekunki Edenu stoją
Dzielni strażnicy tej ziemi
Niezłomni w swym wielkim trudzie
Babel, który Rozbrzmiewa
Pierwsze Słowa – XIII strofa
Gdy Boskość po raz trzeci ukończyła swoje dzieło stworzenia, rozejrzała się i dostrzegła, że czegoś brakuje. A może nie „brakuje”, lecz coś się zgubiło. Wcześniej świat wypełniały pieśni, myśli i dźwięczne okrzyki aniołów, lecz tym razem był bezcelowy, bez odpowiedzi i bez sprawczości. A gdy Boskość rozważała, co uczynić, z drugą myślą stworzyła ptaki i uczyniła, by pojawiły się na czystym błękicie nieba jako cenna pamięć i przypomnienie o anielskim zastępie, który teraz został wygnany z tego świata. Lecz wciąż czegoś brakowało. Tego wszystkiego piękna, a nie było nikogo, kto by je docenił lub się nim cieszył; całej tajemnicy, a nie było nikogo, kto by się nią zachwycał lub nad nią rozmyślał; całej wielkości, a nie było nikogo, kto by drżał z zachwytu i wdzięczności. Światu brakowało sensu. Sensu dla kogoś. I tak Boskość stworzyła istoty na swój obraz, „Adonii zrodzeni przez Adonai”.
I tak narodziły się Fey. Wielkie i potężne, silne duchem, czyste umysłem i rozważne. I Boskość obdarzyła je nieśmiertelnością, intuicyjnie łącząc je ze wszystkimi żywymi istotami stworzenia oraz dając im dar czerpania mocy życia, by władały żywiołami stworzenia. I tu zdawała się leżeć ich obrona przeciwko Wrogowi; podczas gdy demony i anioły cieszą się nadprzyrodzonymi mocami panowania nad żywiołami poprzez ducha i zdolnością czerpania duchowej mocy zza Zasłony, moce Fey są istotą samej natury i przypuszczalnie wykraczają poza zasięg zepsucia, które ostatecznie doprowadziło do zniszczenia poprzednich stworzeń.
Słońce nigdy nie zachodziło w ten nieśmiertelny pierwszy dzień trzeciego Eonu, dzień trwający tysiąc lat. Fey żyły w harmonii i bezpośrednim kontakcie ze wszystkimi stworzeniami Boga. Śmierć jeszcze się nie wykluła, nikt też nie rodził się ani nie umierał, świat trwał w doskonałej równowadze i pokoju.
A potem... przestało tak być.
~~~
Czerwony żar i mrok, piętno pychy
Brzaskodzierżca chętnie obdarza
Wszystkich prócz pokornych
Świat by runął
A ścieżka do Elphame byłaby zamknięta
Babel, który Rozbrzmiewa
Pierwsze Słowa – XXI strofa
Słowa Światłonoścy i przeklęte szepty ostatecznie sprowadziły upadek trzeciego stworzenia. Jeden po drugim Fey padali ofiarą jego podstępów; jego plugawych sugestii i pochlebstw, które podsycały ich pychę, a przepełnieni dumą utracili swoje ugruntowane powiązanie z żywymi, czyniąc ich podatnymi na zepsucie ducha. Ci nieliczni, którzy się opierali, pamiętali i trwali niewzruszeni, patrzyli, jak świat wokół nich się rozpada. Nie byli sami – Boskość, obejmująca wszystko, obserwowała zza Zasłony, jak to stworzenie zdawało się rozpadać i obracać w popiół w jej drżących dłoniach. Święty gniew wypełnił Wszechmocnego, gdy jego radość obróciła się w proch. Lasy pękały, góry upadały, a wody wysychały z woli Boskości, a wszystkie żywe istoty były skazane na zagładę, gdyż w tej chwili narodził się duch Śmierci, który miał pożreć żywych, by ci nie dołączyli do legionów Piekła.
Patrząc na to wszystko, garstka Fey, którzy pozostali wierni i opierali się Światłonoścy, zrozumiała, że Boskość nie oszczędzi nikogo, że sami znaleźli się w oku Pana, splamieni przez związek z tym stworzeniem, a koniec był nieuchronny. Lecz pragnienie ocalenia świętego stworzenia stało się silniejsze niż wola posłuszeństwa Boskości po raz ostatni, więc zebrali się niezłomni i zdeterminowani w sercu Elysium.
~~~
Ręka w rękę w leśnej nawie
Wokół Kamienia, by świat ocalić,
Rowan, Moyra, Merlin i Maven
Z Morgan i Danu tworzą przystań,
Remus, Lethe, Loran i Flora
Z mądrością Auberona rozpalają aurę,
Głos Babel zwodzi skazanych
Zmysł Fauny prowadzi bestie
Flora przemawia przez gałąź i korzeń
Tytania podaje zakazany owoc
A Deva czyni to, co umie najlepiej
Kładzie dusze wszystkich do snu
~ Stara inkantacja druidów
Kanalizując siłę życiową tego, co jeszcze pozostało żywe na świecie i odbierając Wrogowi szansę na pożarcie wszystkiego, dwór Auberona przebił ścieżkę przez Zasłonę i stworzył pozaziemską ostoję, czerpiąc z nielicznych istot, które pozostały czyste i nieskażone — zarówno roślin, jak i zwierząt. Powstał świat ponadnaturalny. Tam właśnie Fey ukrywają się od tamtej pory, zarówno przed podstępami wroga, jak i przed wzrokiem Boskości, wiedząc, że Wszechmocny niełatwo godzi się z tymi, których potępił, nawet jeśli w ich przypadku byli to niewinni wciągnięci w wir burzy.
Choć Fey bardziej niż czegokolwiek boją się Pana, to całą swą mocą nienawidzą sług Piekła i słusznie obwiniają ich za utratę własnej szansy na wieczne Elysium. Za każdym razem, gdy Boskość tworzyła nową wersję Ziemi, Fey w sekrecie powracali ze swego ukrytego świata i działali jako strażnicy stworzenia, jakimi zawsze mieli być. I za każdym końcem Eonu, gdy kolejne stworzenia okazywały się rozczarowaniem i Boskość decydowała się je zniszczyć i zacząć od nowa, Fey robili wszystko, by ocalić to, co warte ocalenia, zanim wszystko przepadło.
Mówi się, że ptaki po raz pierwszy przybyły do Dziesiątego Stworzenia za czasów Meirothei, zwabione jej głosem i oczarowane nim, przenikając ze starego świata, gdzie pamięć miała skrzydła. Lecz dziś o takich rzeczach tylko się szepcze, przekazując je w druidzkich pieśniach i półszeptanych
~~~
Ptaki na skrzydłach, drzewa na stopach
Krasnoludy całe w sadzy okryte
Goblin, Goblinie, odejdź precz!
Do domu paskudnych leśnych Fey
Wyvern śpiewa pieśni radości?
Gryf zjada chłopca z wioski?!
Krzyżuję serce i nadzieję składam
Żebym nie ujrzał małp latających!
Gdy trolle i ogrzy zjedzą moją matkę
Wątpię, by ojciec zachował spokój
Modlę się i błagam każdego dnia
By plugawy Fey trzymał się z daleka!
~ Znana kołysanka
Merlin ~ Bard Lyonnesse
~~~
Obrazy użyte w ilustracjach: Thomas Jones, Barda, 1774
Ostatnie słowa skryby Theloniusa - Część I
Jestem Bratem Theloniusem, ostatnim Strażnikiem Ukrytego Światła, ze Skryptorium Lunthyru. Gdy te słowa zostaną przeczytane, moje kości będą leżeć pokryte pyłem, a ten świat może już nie przypominać tego, który znałem. Piszę przy świetle świecy, podczas gdy ziemia się trzęsie, a niebo jęczy, podczas tego, co teraz nazywamy Wielkim Kataklizmem . Ziemia drży z każdym mijającym dniem, a niebiosa odwróciły od nas swoje oblicze.
Ta kronika nie jest sankcjonowana przez Papiestwo. Gdybym był młodszy, mogliby mnie za to spalić. Ale ich ogień gaśnie, tak samo jak ich uścisk prawdy. Przepisali historię na swoje podobieństwo, wymazali głosy, zniszczyli zwoje i uciszyli tych, którzy pamiętali. Jednak pamięć jest odporna, a atrament, choć kruchy, może przetrwać nawet imperia.
Ostatniego wieczoru, gdy leżałam kaszląc w tej rozpadającej się kamiennej celi, odwiedziła mnie Fay. Nie wizja. Nie sen. Obecność tak realna jak kamień pod moimi plecami. Czułem się, jakbym stał przed burzą, nie wiatrem ani deszczem, ale czymś większym, siłą natury owiniętą w łaskę i smutek. Uklękła obok mnie i przemówiła nie słowami, ale prawdą.
„Nie trać nadziei, Theloniusie” – powiedziała – „marzenie Demira nie zgasło. Jej poświęcenie nie było końcem, było czekającym ziarnem”.
A gdy odwróciła się, by odejść, zatrzymała się, a światło jej postaci nie rzucało cienia. „Następnym razem, gdy się spotkamy”, powiedziała, „będzie to twój ostatni dzień w tym Stworzeniu i początek ery Potomków”.
I tak piszę, nie dla siebie, ale dla nich, dla ciebie, Potomku. Niech te strony będą latarnią, która oświetli twoją ścieżkę.
—Thelonius Skryba
Ostatni Strażnik Ukrytego Światła
Ze Skryptorium Lunthyru,
spowitego mgłą i ciszą,
gdzie zmarli wciąż śnią
Napisane zimą roku 3999
~~~
Dziewięć Stworzeń Przed
Przed Rajem, nawet przed pierwszym oddechem ludzkości, byli inni. Wielu innych.
Świat, po którym stąpamy, nie jest pierwszy. To Dziesiąte Stworzenie, a my jesteśmy jego dziećmi, ale nie pierworodnymi stworzeniami.
Dziewięć razy wcześniej, Boskość ukształtowała gobelin istnienia. Dziewięć razy, on się rozwinął. Każde Stworzenie zostało skażone przez Grzech Główny, wzrastający od wewnątrz jak zgnilizna w korzeniu, i każde zostało odpowiedziane przez Niebiańską Cnotę, wplecioną w następne. Pierwsze zostało pochłonięte przez Gniew, a z jego popiołów powstał Mroczny Władca, Wielki Oszust. Inne utonęło w Zazdrości, gdzie Lewiatan wił się przez wody stworzenia, wiecznie tęskniąc. Obżarstwo rozdęło świat w ciszę, a inne upadło w Lekkomyślność, śmiech wykręcając go w kpinę, aż nawet śmierć stała się żartem.
Fay, pierworodne starszej łaski, pochodzą z jednego z tych upadłych światów. Nie mówią o tym. Inni pośród nas, trolle, ogry, syreny, kelpies lub wiwerny, są pozostałościami zniszczonych epok, ukształtowanymi przez czas, grzech i przetrwanie. Nie wszyscy byli źli na początku. Nie wszyscy są źli teraz, ponieważ niektórzy zostali uratowani przez Fay i przeniesieni do ich ukrytego królestwa. Kiedy zasłona między światami stanie się cienka, te istoty mogą ponownie wkroczyć do naszego Stworzenia.
Boskość nie zawsze usuwała stare, by stworzyć nowe. Niektóre Stworzenia zostały pogrzebane, ułożone w duchu pod naszymi. Ich kości pozostały, a wśród nich wspomnienia, artefakty, zapomniana magia. A przez to wszystko gryzą zgrzytliwe demony.
Gdzie grzech bierze górę w świecie, kopie w dół, drapiąc ruiny przeszłości. Zaczyna się w Strumykach, płytkich i pokręconych legowiskach zbudowanych przez kultystów tego samego Eonu. Jeszcze głębiej leżą Świątynie, gdzie demoniczny wpływ puchnie, a powietrze gęstnieje od świętokradztwa i sodomii. I schodzą jeszcze niżej, kalając pozostałości minionych epok i dręcząc pozostałe duchy, stając się coraz silniejszymi, do złudnego punktu bez powrotu, gdzie kończy się Stworzenie, a zaczyna Piekło. To są prawdziwe domeny demonów, nie zbudowane, ale zrodzone, wydalone, uwolnione przez grzech i cierpienie i ukształtowane w sanktuaria ich własnego, obrzydliwego projektu.
Wpadnięcie w jedną z tych głębin nie jest po prostu zejściem. Jest to potykanie się o grzechy historii.
— Telonius Skryba
~~~
Wiek Raju
Historia tego Stworzenia zaczyna się od Protennoi, Pierwszej Odkupicielki, która dała początek Ludzkości w świętym sercu świata, gdzie pewnego dnia powstanie Axis Mundi. Dary Protennoi dla jej dzieci były czyste, proste i nieozdobione, narodziny, miłość i światło . W tym pierwszym ogrodzie stało cudowne drzewo, które wielu uważało za część ducha samego Odkupiciela. Jego złote owoce zapewniały wieczną młodość i pożywienie.
To był czas przed złożonością i przed koncepcją potrzeby. Nie gryzł głód, nie czyhało żadne niebezpieczeństwo. Nie było ognia, bo nie było zimna. Nie było wypowiedzianego słowa, bo myśl i uczucie płynęły jak jedno. Ludzkość poruszała się w cichej harmonii i wdzięczności ze zwierzętami, piła z dzwoniących srebrnych strumieni i spała pod niebem, które nigdy nie ciemniało.
Było tylko lato, niekończące się ciepło boskiej łaski. Słońce wschodziło, wznosiło się i mięknęło w zmierzch, ale nigdy nie zniknęło. Nie było nocy. Żadnej śmierci. Żadnego cienia.
Ale nawet cisza może zaniknąć.
Lenistwo było pierwszym grzechem, który się poruszył, przytępiony duch zadowolony z bierności. Potem nadeszło pożądanie, zmieniające niewinną radość w pożądliwe pragnienie. Jeden z Pierworodnych zerwał świętą więź. Wraz ze swoim pokrewieństwem bezczynnie zrywali święty owoc nie z potrzeby, ale dla władzy. W tym akcie Boski Korzeń został naruszony. Harmonia Raju pękła. Wielkie drzewo zaczęło więdnąć i marnieć. Wody, które chroniły Stworzenie, zaczęły opadać, odsłaniając świat nieprzygotowany na to, co leżało poza nimi.
Nadeszła noc. Nikt nie pamięta dokładnie kiedy, tylko że nadeszła po zdradzie. A wraz z nią nadszedł pierwszy chłód.
Raj nie został nam odebrany. Porzuciliśmy go.
Gdy plemiona uciekały z umierającego ogrodu, spotkały świat zarówno ogromny, jak i okrutny. Szarpały nimi ostre wiatry, gryzły ich grad i deszcz. Dzikie bestie, niegdyś łagodne, stały się drapieżnikami. Pierwszy, który umarł, nie zostawił słów, rytuałów, pieśni. Dla ludzkości nie było pamięci o żalu i drogi do smutku lub skruchy. Byli dziećmi urodzonymi dla pokoju, zmuszonymi do przetrwania.
Ci, którzy wytrwali, zostali odmienieni. Zahartowani. Zgorzkniali. Stali się Dzikimi Pierwszymi, gniewnymi i dzikimi, ich więź z Boskością przygasła, ich języki straciły kształt, zostały zredukowane do gardłowych pieśni i bezsłownego nucenia.
A jednak nie wszyscy zbłądzili w cień. Nieliczni, wciąż noszący w sobie pamięć o cieple Protennoi, wędrowali daleko i zakładali ukryte sanktuaria. Te rozproszone linie zachowały przebłyski dawnego pokoju, ślady, które pewnego dnia miały wypłynąć na powierzchnię w opowieściach o Atlantydzie i w świętości gajów, gdzie winorośle wciąż wirowały ku niebu.
Choć Boski Korzeń leży zwiędły, a jego owocu już nie ma, echa tej pierwszej ciszy unoszą się w Liniach Ley. A czasem, we śnie lub w ciszy przed świtem, przypominamy sobie, kim byliśmy.
I co straciliśmy.
— Telonius Skryba
~~~
Obrazy użyte jako nagłówki w obrazach:
Caravaggio, Święty Hieronim piszący, 1605-1606
Botticelli, Mapa piekła, ~1480-1490 (Ilustracja do Boskiej komedii Dantego)
Jan Brueghel Starszy, Ogród Eden z upadkiem człowieka, 1612
Święty Edykt Czujności i Czystości
Zgodnie z dekretem Jego Eminencji,
Wielkiego Inkwizytora Ignisanctusa Białego,
Stolicy Apostolskiej, w nieobecności Papieża i na mocy Boskiego Mandatu Zakonu.
Niech będzie wiadome na wszystkich uświęconych ziemiach, że na mocy autorytetu powierzonego Świętej Inkwizycji niniejszym ogłasza się proklamację dotyczącą pojawienia się istot określanych przez niedawnych pokutujących odbiorców ognistych błogosławieństw Inkwizycji jako Scions.
Ci Potomkowie, w pełni rozwinięci i pojawiający się z eteru, bez dziedzictwa, sakramentów i pamięci o prawowitym pochodzeniu, zaczęli osiedlać się w świętych domenach Stworzenia.
Władają nieznaną magią, budują bez sankcji i roszczą sobie prawo do dominacji bez boskiego prawa. Nic dziwnego, że ich nagłe pojawienie się zbiega się ze świeżymi podmuchami korupcji, nienaturalnym spokojem pośród chaosu i szeptami przebudzenia uśpionych mocy.
Pomimo pozorów pracy, pracowitości i odnowy, ich pochodzenie pozostaje owiane tajemnicą i wątpliwe, ich cel nieudowodniony, ich wierność podejrzana. Inkwizycja nie posiada żadnego zapisu o ich stworzeniu w Księdze Rodowodów, ani ich dusze nie noszą Znaku Uświęcenia, gdy są ważone, wypróbowywane i testowane.
Samo ich istnienie stanowi zagrożenie dla Boskiego Porządku, wypaczenie świętej chronologii i bluźnierstwo przeciwko naturalnemu planowi Wszechmogącego.
Dlatego też niniejszym Edyktem:
- Tak zwani Scionowie są odtąd uznawani za ekskomunikowanych jako Heretycy.
- Jakikolwiek kontakt z nimi jest uważany za zboczony i zabroniony.
- Pocieszenie, pomoc i schronienie oferowane im przez kogokolwiek będzie karane jako współudział w herezji.
Każdy agent Inkwizycji jest upoważniony i zobowiązany do oczyszczenia tych istot, wymierzając Boską sprawiedliwość na miejscu.
Dopóki sąd boski nie zostanie objawiony i zatwierdzony poprzez święte objawienie, Inkwizycja będzie pełnić rolę nieruchomego oka Boga, płonącego miecza sprawiedliwości i strażnika świętego prawa.
Niech żadna dusza nie da się zwieść ich pozorom spokoju i obietnicom odnowy.
Bo Bóg nie zapomina, ad futuram rei memoriam.
W Jego Świetle, Płomieniem i Słowem, Wielki Inkwizytor Ignisanctus Biały, Stolicy Apostolskiej.
Na mocy Boskiego autorytetu Edykt ten zostaje zapieczętowany.