Wielki Wzrost (~1930 do ~1950)
To był Wielki Wzrost, czas, gdy demony bezczelnie przemierzały Stworzenie. Miasta płonęły. Pieśni zamilkły, miłość przepadła, bohaterowie powstawali i błyszczeli tylko na krótką chwilę, zanim zostali pożarci, i przez pewien czas wydawało się, że mrok zwyciężył.
Lecz wtedy, pośród ognistego chaosu, pojawił się przeznaczony piąty wybawiciel, Armozel, siódmy syn gotyjskiego cieśli. Geniusz alchemii i świętej geometrii, odkrył sposób na napełnianie metali boskim duchem, tworząc broń i zbroje jakich świat wcześniej nie widział. Choć czczono go jako kowala, jego prawdziwy geniusz tkwił w tym, co niewidzialne – jego dłonie prowadził ukryty porządek Boskości, prawa żywiołów, wzory Linii Ley i cichy puls samego Stworzenia.
W wieku trzydziestu czterech lat wszedł na służbę króla Anatolii i przez jedenaście lat kształtował nie tylko broń i fortyfikacje, ale też strategię, naukę i sztukę wojny. Choć Anatolia była niegdyś przyćmiona blaskiem Atlantydy i dumą Heliosa, przetrwała. Jej ludzie, zahartowani w cierpieniu, stali się jednym z ostatnich wielkich bastionów ludzkiej woli. Nauki Armozela szybko rozprzestrzeniły się po jej wielkich salach i górskich twierdzach.
Gdy rozpoczął się Wielki Wzrost, to Armozel go przewidział i przygotował początkowy opór. Z wszystkich królestw zebrali się wojownicy pod jego sztandarem, którego widok napełniał ich Boską inspiracją i odwagą – tak narodzili się Synowie Światła.
Gdy demoniczna burza rosła i rozprzestrzeniała się, Axis Mundi, starożytna i uświęcona, otworzyła swoje bramy, a miasto stało się schronieniem dla wszystkich. A gdy Wzrost ogarnął ziemię, tysiące uciekło do jego wież – nie tylko zwykli ludzie, ale też wojownicy, mędrcy, rzemieślnicy i wierni. Boskie Drzewo, dawno uschłe, stojące w centrum Sepulkry Miłości, stało się celem pielgrzymek. Pień owinięty był zaklęciami, gałęzie uginały się pod ciężarem modlitw, a korzenie podlewane łzami bólu i smutku. Mówi się jednak, że gdy Armozel wkroczył do miasta ze swoją lśniącą legionem, pod drzewem lały się łzy nadziei, napełniając je życiem i kwieciem.
Jedno po drugim upadały wielkie królestwa, aż w końcu Axis Mundi została otoczona. Mimo że jej mury drżały pod naporem piekielnych legionów, które skuwały starożytne kamienie, Armozel stał niewzruszony i wraz ze swoimi paladynami odparł każdy demoniczny atak, coraz bardziej zaciekły. Niektórzy twierdzili, że sama Lilith dowodziła ostatnimi szturmami na mury, ukoronowana kością i mgłą. Lecz prawda zaginęła, jak to często bywa w ogniu wojny.
Wtedy zstąpił Phaionios, Archanioł Płomienia i Czwarty Wybawiciel, napełniony Boskim Gniewem. Potężne bramy Axis Mundi zostały otwarte, a demoniczne hordy zamilkły na widok płonącego serafina. Przed nim szły ogień i furia, za nim kroczyli Synowie Światła w całej swej chwale, a w jego rękach spoczywała boska broń o niespotykanej sile zniszczenia, która jednym ciosem zmiażdżyła demoniczne hordy, wysyłając fale boskiego ognia z Axis Mundi na całe Stworzenie niczym fale na wodzie. Tysiące uchodźców, paladynów i rzemieślników zostało pochłoniętych przez płomienie, ich dusze nigdy nie zaznały spoczynku. Tylko Anatolia została oszczędzona.
Boski ogień nie tylko palił żywioły, ale i niszczył ducha, a gdy pochłaniał legiony Piekła gdziekolwiek się pojawiały, ranił też ziemię. Od Axis Mundi po serca Gotii, Galii i Iberii, ogromne obszary stały się pozbawione ducha – Ziemie Nawiedzone. Niewidzialne dla Boskości i przeważnie pomijane przez siły Zła, te tereny do dziś zamieszkują zagubione dusze i sporadycznie zwierzęta, które zbłądziły.
Przełom nastąpił. Boskie rzemiosło Armozela i niebiański gniew Phaioniosa stworzyły święty sojusz, zdeterminowany, by ścigać resztki Zła, gdziekolwiek się znajdowały. Początkowo jednak ich więź była nierówna – serafin Phaionios, promienny i czczony, Armozel – śmiertelny geniusz. Lecz podczas tych prób Armozel zyskał powszechne uznanie wiernych, a gdy nadszedł czas, Boskość wyniosła go do rangi Piątego Wybawiciela.
Ich krucjata stała się legendą. Razem wznieśli Starożytną Stelę, umożliwiając poległym wojownikom powrót do życia. Wznosili strażnice na krańcach znanych ziem, budowali fortyfikacje strzegące granic prowincji, gdy Zło było wykorzeniane, i zamykali ścieżki podziemi.
To była Pierwsza Krucjata, która ocaliła ludzkość przed zagładą.
Na koniec Phaionios spalił ostatnie demoniczne bramy, kierując boski ogień w szczeliny, podczas gdy Armozel wykonał pieczęcie, by zablokować ich powrót. A potem, tak majestatycznie jak się pojawił, Phaionios odleciał, jego skrzydła odbijały światło na niebie, gdy trąby Boskości zabrzmiały na pożegnanie.
Lecz Axis Mundi zapłaciła cenę. Jej bramy były zwęglone, powietrze duszące i zgniłe, a linie ley spalone. Ci, którzy przeżyli ostatni szturm, mówili, że to już nie miasto, lecz sanktuarium poświęcone ofierze złożonej, by oczyścić świat z Zła. Po Wzroście zostało opuszczone, nie z żalu, lecz z czci. Nikt nie odważył się odbudować go przez wieki.
Dla Armozela historia nie zakończyła się triumfem.
Dekady po Krucjacie, pycha zakorzeniła się w jego sercu. Kuszony przez Zwodziciela pod postacią anioła, zebrał Synów Światła po raz ostatni i poprowadził ich w głąb Góry Medula, szukając ukrytej chwały i zakazanych skarbów.
Nikt nie wrócił.
Armozel, niegdyś rzemieślnik zbawienia, zniknął w cieniu, a jego los stał się ponurym echem grzechów, przeciw którym kiedyś walczył.
— Thelonius, Skryba
Wiek Legend (~1950 do ~2350)
Świat nie podniósł się szybko, a zniszczenia, które nastąpiły po Pierwszej Krucjacie, ciągnęły się przez wieki. Wielka Fala pozostawiła Stworzenie spalone i pogrążone w żałobie. Starożytne miasta Atlantyda, Helios, Karpatia i Thule leżały w ruinie lub cieniu. Jednak z popiołów tego upadłego splendoru zaczęły powstawać nowe opowieści.
To był Wiek Legend.
Wiedza przekazana przez Phaioniosa i Armozela przetrwała, przekazywana przez rozproszonych, lecz zdeterminowanych ocalałych, spisywana przez skrybów w rozpadających się salach, wyryta w reliktach świecącego kamienia. Ich święta geometria, boska metalurgia, rytuały światła i ochrony stały się fundamentem, na którym zraniony świat miał się uleczyć i odbudować. Nie z marmuru, lecz z woli.
Powstawały zgromadzenia wiernych, rozproszone i często skłócone, lecz wszyscy zwracali oczy ku niebu w poszukiwaniu przewodnictwa. W braku centralnej władzy królewskiej, wyłaniali się wodzowie wojownicy, niektórzy okrutni, inni szlachetni, jeszcze inni zapomniani. Kraj był podzielony na liczne twierdze i zamki, rządzone mieczem i przymierzem, plądrowane przez potwory, które nie powróciły do Piekła, lecz czaiły się w głębokich lasach i jeszcze głębszych jaskiniach.
To był czas odbudowy, ale też czas nawiedzeń.
W całym Stworzeniu istniały miejsca, które Fala dotknęła zbyt głęboko, ziemie, gdzie zasłona między duchem a ciałem została rozerwana. W tych nawiedzonych regionach duchy nie mogły przejść do Zaświatów. Błąkały się, zagubione w smutku, gniewie lub zamęcie, związane z polami i ruinami niczym wspomnienia, które odmówiły śmierci. Te ziemie przetrwały do dziś.
Z tego złamanego wieku wyłoniły się wielkie imiona. Bohaterowie, których czyny przetrwały kości.
Artur, Roland, Moyra, Zygfryd, El Cid, Almanzor i Maven – nie byli tylko królami czy królowymi, lecz symbolami. Uosobieniami poświęcenia i suwerenności, siły i smutku. Trzymali noc na dystans, zabijali potwory zrodzone ze starożytnych grzechów i budowali królestwa na popękanej ziemi. Niektórzy zginęli w triumfie, inni zniknęli w tajemnicy. Ich dziedzictwo stało się światłem, które niesiemy w najciemniejszych godzinach.
A potem, z miejsca bez tronu i sztandaru, nadeszło inne światło – miękkie, stałe i trwałe.
Oroael, Szósty Odkupiciel, nie przyszedł w płomieniach ani cudzie. Chodził po ziemi jako nauczyciel, nie zdobywca. Mówił o równowadze jako pokoju, o porach roku jako darach, o pracy jako oddaniu, o dobroci jako sile. Nie dał nam murów, broni ani imperium, lecz narzędzia do godnego życia.
I ludzie poszli za nim.
Z jego mądrości powstały pierwsze klasztory, wykute w dawnych miejscach mocy. Jego wyznawcy wznosili kaplice i ogrody, uczyli leczenia, muzyki, Pisma i świętej pracy. Jego kalendarz porządkował dni, jego modlitwy witały wschód i zachód księżyca. Dał nam Regułę Życia, nie jako nakaz, lecz z jasnością. I choć nigdy nie rządził narodem, jego słowa rządziły sercami narodów, które miały nadejść.
Nawet teraz, w zapomnianych zakątkach świata, jego nauki brzmią jak dzwony w głębokim kamieniu.
Wiek Legend nie zakończył się ciszą. Zakończył się zasianiem ziaren i wzrostem sadzonek, które miały przynieść owoce dla przyszłych pokoleń.
I mówi się, że jeśli posłuchasz wiatru o świcie, gdy mgła jest gęsta, a świat jeszcze dochodzi do siebie po chłodzie nocy, możesz usłyszeć historie tamtych czasów, szeptane przez duchy, śpiewane przez mnichów i pamiętane przez dusze przeszłości.
— Thelonius Skryba
Autorzy i obrazy:
The Great Surge – Wielki Dzień Jego Gniewu, John Martin, 1851
The Age of Legends – Czuwanie Walkirii, Edward Robert Hughes, 1906